"Ani czas, ani mądrości nie zmieniają człowieka, bo odmienić istotę ludzką, zdolna jest wyłącznie miłość. "
Paulo Coelho
Niedziela jest dniem, kiedy najwięcej myślę. Czas się dłuży...lub mija zbyt szybko. Niedziela otwiera nowy tydzień. Jest leniwa i złośliwa. Cały czas tłucze w głowie myślą, że jutro poniedziałek. Tydzień nowych-starych dróg...utknęłam w tym momencie, bo nie wiem, co dalej napisać.
Chciałam potraktować dzisiaj w poście o przyjaźni. Cały czas zastanawiam się, jak ona powinna wyglądać. Dla mnie, tak myślałam, jest wszystko oczywiste. Jestem dostępna 24h, wyrwana ze snu o drugiej w nocy mobilizuję wszystkie siły. Jestem gotowa na zrobienie największej głupoty dla przyjaźni. Tak myślę. Ale to jestem ja. Gotowa do poświęceń, podczas wątpliwości, czy aby na pewno jestem przyjaciółką dla drugiej strony. Czy jeśli powstają wątpliwości, to jest to prawdziwa przyjaźń?
To niesamowite, wśród tylu ludzi ja czuję się bardzo samotna. Niemożność podzielenia się tym, co we mnie siedzi, jest bardzo męczące. Powstaje kotłowanina w moim mózgu...ale...
A on? On jest. 6 dni bez jego widoku były jak głęboka otchłań, w którą spadałam. Narzucony post, potem msze bez niego. Stan niezrozumiały dla kogoś, kto wie o NIM. Bo ja jestem zbyt uczuciowa, mam zbyt romantyczne pojęcie o miłości. Bo jestem za miękka...bo mam pomysły, które muszę sama zrealizować...w końcu to mój interes.
...ale... myśląc o tym wszystkim postanowiłam, że zachowam go tylko dla siebie. Nie będę już pisała powłóczystych smsów, przy kawie nie wymówię jego imienia. Niech będzie tylko mój. Niech to będzie tylko mój ból, siarczysty policzek, które wymierzyło mi życie. Nikt i nic mi nie pomoże, jeżeli ja sama sobie nie pomogę. Sama dla siebie. Całe życie.
Czuję, że dobrze robię. Chcesz, opowiem...nie - nie ma sprawy. Bez tego całego szumu, próby szukania zrozumienia u innych, będzie to bardziej moje. Skoro tą całą paranoję potrafię tylko ja zrozumieć, to po co w to mieszać innych.
Wczoraj był zmęczony. Co się dziwić, "przepedałował" kilka kilometrów na rowerze. ;-) Słodko rumiany, z chrypką zmęczenia. Nie zapomniał jednak o uśmiechu. Za to Ci Panie Boże dziękuję. Za jego uśmiech, pomimo iż pewnie nieraz był bardzo zmęczony. Za to, że kiedy drzemie podczas mszy, ja mogę patrzeć na jego przymknięte powieki, skupienie i wyciszenie. ;-)
Dziękuję Ci Panie Boże za Niego. Bo pomimo, iż zrzuciłeś na mnie brzemię miłości niemożliwej, która przeciska moje serce przez maszynkę smutku, to dzięki temu otwierają mi się szerzej oczy. Widzę więcej i czuję bardziej.