"Miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli żywe
jest choć jedno uczucie, nie ma o co robić szumu. Jeśli dwa, może
to nie jest mistrzostwo świata, ale blisko. Jeśli wszystkie trzy,
to śmierć jest niepotrzebna - trafiłeś do nieba za życia."
William Wharton
Przeżywam kryzys. Te kilka dni życia w euforii osłabiły mnie fizycznie i psychicznie. W jego zachowaniu nic się nie zmieniło. Nie unika spojrzeń, raczy mnie uśmiechem. Tylko to wszystko mnie osłabiło. Niemożność powiedzenia mu tego, co czuję zabija mój organizm.
Kręci mi się w głowie. Mój wyznacznik utraty masy ciała...powiększa się. Obojczyki coraz bardziej widoczne. :-) Z czego się cieszę? Głupia jestem. Powinnam z tym walczyć. Ale nie chcę i nie umiem. Pierwszy raz w życiu miłość mnie oszołomiła. Pierwszy raz w życiu, widzę u człowieka blask, który się wydobywa z jego wnętrza. Dlaczego widzę to, czego nie widzą inni? Tak ślepo w niego wierzę? Tak bardzo na mnie działa? Gdyby tylko wiedział, co ze mną robi. Jak bardzo wywrócił mój świat do góry nogami.
To wszystko sprawiło, że odsunęłam się od męża. Żal mi go. Czuje zapewne mój chłód. Nie jest mi obojętny...to raczej przyzwyczajenie, że jest. Sam do tego doprowadził, że oddalam się od niego. Zbyt długo samotnie o nas walczyłam. O ten ogień, który się ledwo tlił. Nie miałam go sił sama podtrzymywać. Dałam za wygraną, kiedy po raz kolejny nie chciał dostrzec, że coś jest nie tak...
A może w ten sposób tłumaczę siebie?
Co daje mi pewność, że coś się zadzieje? Dlaczego czuję jego zainteresowanie? Przecież wiem, że on koloratki nie porzuci...nawet gdyby do czegoś między nami doszło. Być może przyciąga mnie do niego tajemnica, jaką jest owiany? Jest dla mnie zakazany, może to tak iskrzy w moich trzewiach? Dlaczego tak rozpaczliwie go pragnę? Nie tylko fizycznie. Pragnę go pod każdą postacią. Pragnę jego spojrzenia, uśmiechu...pragnę go słuchać, patrzeć na niego. Wreszcie pragnę jego dotyku, smaku ust, pożądliwego spojrzenia. Pragnę go każdą komórką swojego ciała.
Prawie czuję burzę w moim umyśle. I niepokój, że przecież będę musiała sobie jakoś poradzić, niezależnie od tego, co może się wydarzyć.
Boże, po co zesłałeś na mnie tę miłość...?